piątek, 14 października 2016

Niedźwiedź Wojtek, czyli przegląd wesołej pieśni patriotycznej

Brak komentarzy:
 
Do cyrku ze zwierzętami nie wypada już chodzić, od kiedy walkę tym wątpliwym rozrywkom wypowiedział prezydent miasta Słupsk, Robert Biedroń. I całe szczęście. Ale jeśli ktoś – po cichu i wbrew wszystkiemu – odczuwa sentymentalną tęsknotę za miłymi misiami paradującymi po okrągłym wybiegu, może śmiało udać się na przedstawienie Niedźwiedź Wojtek w reżyserii Ondreja Spišáka. 



Na potrzeby inscenizacji, scena Teatru Dramatycznego stała się iście cyrkową areną. Widzowie zostali usadzeni dookoła placu wysypanego ciemnoszarym piaskiem – to właściwie już cała scenografia, do której reżyser dorzucił jeszcze kilka żołnierskich rekwizytów (karabiny, butelki z alkoholem, pastę do butów czy drewnianą skrzynię). Na środku piaszczystego placu leży wielkie, zwaliste cielsko ubrane w żołnierski płaszcz; jeszcze nie wiemy na pewno kto to jest, nie wiemy czy to człowiek czy to zwierzę. Cielsko rusza się niemrawo, tarza się po ziemi, pomrukuje, postękuje… A potem wstaje i wiadomo już na pewno, że to on – niedźwiedź Wojtek (Michał Piela).

Niedźwiedź Wojtek wstaje i zaczyna opowiadać widowni o tym, w jaki sposób zginęła jego mama, a potem jak on sam został schwytany przez kłusowników i przyjęty w roli maskotki przez żołnierzy z armii Andersa. Tak naprawdę jest to jedyna chwytająca za serce scena w całym przedstawieniu. Michał Piela wciela się w zwierzęcą rolę całkowicie. Jego ruchy, mimika, sposób reakcji na opowieści i komendy, sprawiają, że już po kilku minutach zapomniałam, iż w rolę niedźwiedzia wciela się człowiek. Gra aktorska Michała Pieli jest zdecydowanie najmocniejszym elementem tego spektaklu. Później Miś Wojtek – podbiwszy swoimi wygłupami serca młodych żołnierzy – będzie wysłuchiwał ich życiowych historii. A historie wojenne są oczywiście skomplikowane i tragiczne. Ktoś jest Żydem, ale ukrywa to wyśmiewając na głos innego Żyda, ktoś był przesłuchiwany przez NKWD i musiał podpisać zeznania obciążające kolegów, a wydobyte z niego torturami. Ktoś był kieszonkowcem sławnym na całe Wilno, a teraz kombinuje jak zarobić majątek w wojsku. Niestety, cały potencjał dramatyczny tych historii pozostaje niewykorzystany. Kiedy młodzi żołnierze opowiadają milczącemu towarzyszowi o swoich troskach, trudno uwierzyć w ich żal i nieszczęście. Zostali poprowadzeni przez Ondreja Spišáka w sposób, który uniemożliwia wzbudzenie szczerego współczucia dla żołnierzy II Kompanii. Wierzę im, kiedy śpiewają żołnierskie szlagiery tupiąc nogami i wierzę im kiedy z pieśnią na ustach skaczą, trzymając się za ramiona; wierzę im we wszystkich wesołych, beztroskich momentach chłopięcych zapasów i przekomarzań; w tych dramatycznych jednak nie mogę im uwierzyć. Opowiadają swoje historie w sposób pełen dystansu, jakby nie opowiadali o sobie, ale o kimś innym. Nie wyglądają na ludzi, którzy zwierzają się z sekretów palących ich serce; wyglądają jak uczniowie przepytywani na lekcji historii z rozdziału II wojna światowa: więcej w ich opowiadaniach suchej, szkolnej dydaktyki niż emocji. Ich tęsknoty wydają się pozorne, ich cierpienie – powierzchowne.

Zresztą cała II wojna światowa i droga z Iranu przez Irak, Syrię, Palestynę, Egipt do Włoch wydaje się być dla nich świetną zabawą. Oczywiście, pojawiają się pociski, które Wojtek pomaga im przenosić, w pewnym momencie (obrona Monte Cassino) słychać nawet grzmiące działa, a żołnierze wbiegają i wybiegają ze sceny z przestraszonymi minami, ale ciągle bardziej to przypomina zabawę w wojnę, niż dramat jakim ta wojna była naprawdę. Za chwilę zresztą Kosma (Otar Saralidze) znowu zaśpiewa Szczęście trzeba rwać, jak młode wiśnie i o odgłosach bitwy zapomnimy zupełnie.

Wyśpiewywane młodymi gardłami pieśni pomagają w tym zapominaniu. Oczywiście, Czerwone maki na Monte Cassino czy Pierwsza brygada, mogą niektórych wzruszać i część widowni wzruszają z pewnością. Ale czym jest to wzruszenie? To wzruszenie powodowane sentymentalną tęsknotą za czasami gdzie jasne było czym jest honor i służba ojczyźnie, gdzie młodzi chłopcy stawali do walki nie zadając żadnych pytań. Ale czy my – żyjąc w czasach spokoju i względnego dobrobytu – mamy prawo pokazywać najtragiczniejszy czas w życiu milionów ludzi na całym świecie, jako czas szlagierów, zapasów z misiem i butów pachnących świeżą pastą? Tadeusz Słobodzianek w swoim tekście odniósł się i do antysemityzmu i do trudnych relacji polsko-ukraińskich, ale słowa sztuki w inscenizacji Ondreja Spišáka tracą na mocy; nie mają szansy wybrzmieć w uszach widowni odpowiednio długo, nie są w stanie sprawić, by ktoś poświecił im odpowiednio dużo uwagi, ponieważ zdają się być niepotrzebną, przeszkadzającą w dobrej zabawie, protezą narzuconą na żołnierskie piosenki. Z jednej strony ktoś mówi o Katyniu, ale przedstawienie trwa nadal, za chwilę ktoś będzie siłował się z Wojtkiem – to przecież dużo bardziej atrakcyjne...




"Niedźwiedź Wojtek. Historia arcypolska" Tadeusz Słobodzianek
Reżyseria: Ondrej Spišák
Obsada: Michał Piela, Otar Saralidze, Eryk Kulm, Kamil Pruban, Kamil Mróz, Marek Gawroński, Kamil Siegmund, Sebastian Skoczeń
Prapremiera 6 maja 2016, Teatr Dramatyczny, Scena na Woli im. T. Łomnickiego









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz