piątek, 14 października 2016

Kontemplacja piękna

Brak komentarzy:
 
Przedstawienie Ripley pod ziemią trwa cztery godziny. To decyzja reżysera, która powinna zobowiązywać, by – z szacunku do widza poświęcającego spektaklowi cały wieczór – były to cztery „gęste”godziny; żeby widz czuł, że ten czas naprawdę był reżyserowi niezbędny do zbudowania danej historii, albo do pełnego przedstawienia swoje komunikatu w jakiejś istotnej sprawie. Radosław Rychcik w Ripleyu pod ziemią (drugiej części „Riplejady” na podstawie powieści Patricii Highsmith, pierwsza część wystawiana także w Teatrze Studio to Utalentowany Pan Ripley) snuje kryminalną historię z tempem akcji przypominającym polską telenowelę o gotowaniu zupy. Czy ta zupa jest gęsta?
Chyba nie jest. Ale – mimo wszystko – nie mogę napisać, że mi się nie podobało. Ale drodzy Czytelnicy, weźcie pod uwagę, że mi się podobało Nad Niemnem (chyba tylko mi i pani od polskiego, chociaż ona mogła udawać) ze wszystkimi opisami przyrody. Jestem fanką Czarodziejskiej góry, w której nic się nie dzieje poza powolnym umieraniem i dwuznacznymi spojrzeniami. Jestem w stanie oglądać długie, nużące wszystkich innych obyczajowe filmy klasy B. Z kolei nudzą mnie filmy akcji, a szczególnie obecne w nich, liczne sceny pościgu. Zatem weźcie to wszystko pod uwagę, kiedy czytacie, że mnie to przedstawienie nie było w stanie znudzić. Mojego partnera z fotela obok i znaczna część publiczności, która nie wróciła po przerwie – znudzić musiało. Chyba, że wszyscy zostawili włączone żelazka i musieli pilnie wracać do swoich domów.

Scenografia (Anna Maria Kaczmarska) jest ucztą dla oczu, kostiumy również! Fornirowane meble, kryształowe karafki wypełnione drogim alkoholem, nastrojowe lampy…Jest w nich coś z klimatu amerykańskich produkcji filmowych; luźne skojarzenia przywiodły mi na myśl film Samotny mężczyzna; tu wnętrza nie są może aż tak piękne, ale coś z nieuchwytnej słowami atmosfery filmu, na scenie u Rychcika poczujemy. No i ta wszechogarniająca atmosfera nieśpieszności objawiająca się na każdym kroku – od powolnego podnoszenia słuchawki telefonu przez tytułowego bohatera, (Marcin Bosak) po długie przechadzki bohaterów schodami w górę i w dół, choćby mieli tylko udać się do piwnicy po butelkę szampana. Akcja zamiera, a widz musi cierpliwie poczekać aż tę butelkę sobie przyniosą. Czekając, może oczywiście albo rozkoszować się pięknem scenografii albo nerwowo ruszać stopą.

Najbardziej przyciągała moje spojrzenie i uwagę barwna para właścicieli galerii Derwatt Ltd. Jeff i Ed (Irena Jun i Stanisław Brudny). Jeff to kobieta ubrana w czarną suknię i zielony turban; nosi wielkie przeciwsłoneczne okulary, masę kolorowych bransolet, naszyjników i ogromną parę niebieskich kolczyków zwisających aż do ramion. Wygląda jak barwny, przepiękny ptak! Ten ptak rzeczywiście – może być mężczyzną (jak sugeruje imię oraz rodzaj męski, którego używa kiedy mówi o samym sobie), może być kobietą – nieważne, jest po prostu zjawiskiem! Zjawiskiem i uosobionym pytaniem o szczegół i detal. No bo w tym tkwi przysłowiowy sęk. Z powodu jednego detalu, Murchison (Mirosław Zbrojewicz), amerykański samozwańczy znawca sztuki, który na co dzień zajmuje się produkcją rur – stwierdza, że zakupiony przez niego obraz Derwatta nie jest oryginałem. Przyjeżdża do Londynu, żeby odkryć prawdę. Tu zaczyna się fala morderstw, które popełnia Tom Ripley, by zachować w tajemnicy wszystkie fałszerstwa i oszustwa galerii Derwatt Ltd. Z niej bowiem czerpie zyski i to ona umożliwia mu próżniaczy, luksusowy tryb życia. Tom, jak sam przyznaje, w życiu zajmuje się teraz głównie oglądaniem seriali i pragnie zatrzymać swój status quo.

To był zarys (momentami zabawnego) kryminalnego wątku przedstawienia, które bazuje na bestsellerowej powieści Patricii Highsmith. Ale Radosław Rychcik do tej opowieści dokłada dużo więcej. To nie jest jedynie opowieść o przyjemnym trybie życia Toma Ripleya – manipulatora, oszusta i mordercy, który w swojej podparyskiej willi przyjmuje kolejnych gości. Przedstawienie rozpoczyna monolog Marlona Brando (Marcin Bosak) przemawiającego ze statuetką Oskara w ręku. Mówi (dość długo, około 45minut) o zawodzie aktora, mówi o walce z rasizmem, o Martinie Lutherze Kingu. To Marlon Brando, ale opowiada o kwestiach istotnych właśnie teraz. Skojarzenia są natychmiastowe! A to nie jest przypadek, ponieważ w dalszych częściach spektaklu, Rychcik będzie używał fragmentów relacji z kanałów informacyjnych, dotyczących wydarzeń współczesnych, jak np. Brexitu.

Mamy zatem sensacyjną opowieść, w której tempo przypomina efekt slow motion, gdzie kobiety odgrywają mężczyzn, a akcja przenosi się z Francji do Londynu – z podparyskiej willi do galerii sztuki – równie sprawnie jak z czasów Marlona Brando do współczesności. Reguły miejsca i czasu nie obowiązują, ale są naruszane w sposób niezwykle elegancki i płynny; nie zaburzają odbioru przedstawienia i nie wzbudzają zbyt wielkich podejrzeń. Świat Toma Ripleya to z jednej strony świat zbudowany na kłamstwie, mirażu i zabójstwach, ale z drugiej strony jest to świat, w którym ludzie mają czas (i ochotę!) na długie rozmowy o sztuce i spokojne przyglądanie się obrazom. Ale nawet do tych luksusowych wnętrz przedziera się problematyczna rzeczywistość i krzykliwość współczesności. Światło najpiękniejszych lam nie jest w stanie rozproszyć kwestii Brexitu. Rychcik nie rozwija tych wątków, tylko je sygnalizuje. Jego czterogodzinna zupa mogłaby z pewnością pomieścić więcej, mogłaby być bardziej intensywna, mogłaby mieć szybsze tempo… ale czy piękno i sztuka mają coś wspólnego z szybkością?

Patricia Highsmith "Ripley pod ziemią"
Scenariusz i reżyseria: Radosław Rychcik
Scenografia i kostiumy: Anna Maria Karczmarska
Muzyka: Michał Lis
VIideo/multimiedia: Piotr Lis
Występują:Agata Góral, Maria Dębska, Irena Jun, Dorota Landowska, Natalia Rybicka, Marcin Bosak, Stanisław Brudny,Tomasz Nosiński, Mirosław Zbrojewicz, Wojciech Żołądkowicz, Piotr Żurawski
Premiera:16 wrzesień 2016, Teatr Studio








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz