piątek, 14 października 2016

Przedstawienie Ripley pod ziemią trwa cztery godziny. To decyzja reżysera, która powinna zobowiązywać, by – z szacunku do widza poświęcającego spektaklowi cały wieczór – były to cztery „gęste”godziny; żeby widz czuł, że ten czas naprawdę był reżyserowi niezbędny do zbudowania danej historii, albo do pełnego przedstawienia swoje komunikatu w jakiejś istotnej sprawie. Radosław Rychcik w Ripleyu pod ziemią (drugiej części „Riplejady” na podstawie powieści Patricii Highsmith, pierwsza część wystawiana także w Teatrze Studio to Utalentowany Pan Ripley) snuje kryminalną historię z tempem akcji przypominającym polską telenowelę o gotowaniu zupy. Czy ta zupa jest gęsta?
Wściekłość to rzeźnia; krwawa jatka. Świat stworzony na scenie Teatru Powszechnego został posiekany przez samozwańczych zbawicieli, bojowników walczących o „dobro” narodu, oświeconych narodowych socjalistów, którzy rosną w siłę, bo nadszedł ich czas wraz z radośnie zapowiadanym końcem plugawego „lewactwa”. Niestety – tak jakby przy okazji tego siekania – zniszczeniu uległą tkanka spektaklu. Sceny nie wypływają jedna z drugiej, ale są boleśnie wyszarpywane z otchłani reżyserskich pomysłów. 
Do cyrku ze zwierzętami nie wypada już chodzić, od kiedy walkę tym wątpliwym rozrywkom wypowiedział prezydent miasta Słupsk, Robert Biedroń. I całe szczęście. Ale jeśli ktoś – po cichu i wbrew wszystkiemu – odczuwa sentymentalną tęsknotę za miłymi misiami paradującymi po okrągłym wybiegu, może śmiało udać się na przedstawienie Niedźwiedź Wojtek w reżyserii Ondreja Spišáka. 

czwartek, 21 stycznia 2016

Zjedz z nami chałkę, napij się wina, posłuchaj błogosławieństwa… aktorzy żydowscy grający w (nomen omen!) Aktorach Żydowskich na początku przedstawienia zapraszają publiczność do wspólnego uczestniczenia w szabasie. Przecież – jak przekonują – są teatralną rodziną, a widzowie oczekują od nich folkloru i takiej właśnie rodzinnej atmosfery; w żadnym razie profesjonalnego spektaklu…

Aktorzy Żydowscy w reżyserii Anny Smolar to teatralna dekonstrukcja dziwnego zjawiska jakim jest aktor Teatru im. Estery Rachel i Idy Kamińskiej. Ni to profesjonalista (w końcu nie skończył Szkoły Teatralnej), ni to amator (w końcu uczył się sztuki aktorskiej w tym teatrze właśnie i tam występuje). Ni to Żyd, ni to Polak. Wszędzie nie-do-końca, wszędzie obcy; Dodatkowo z jednej strony (widzowie/krytycy) wymagają od nich trzymania się tradycji, a z drugiej zmian. No więc część zespołu trzyma się tradycji, a część dąży do zmian.Ciepła atmosfera zgodnej rodziny z pierwszych minut spektaklu staje się walką o zasady jakie mają panować w teatrze.

Scenografia jest przaśna – taka jak Teatr Żydowski w obiegowej opinii (przynajmniej do czasu zmian, które rozpoczął Dybuk Mai Kleczewskiej). Ściany wyłożone są srebrnym materiałem, mamy kilka stołów i dwie świece; trochę prowizorka, trochę sala prób. Wszystko się zgadza. No bo Teatr Żydowski funkcjonuje trochę jak dom kultury, trochę jak szkółka teatralna, trochę jak muzeum do którego uczęszczają tylko zorganizowane wycieczki i emeryci.

Zanim dokonają się jakieś poważne zmiany, trzeba przeprowadzić szczerą rozmowę we własnym gronie. Z takich właśnie rozmów aktorów i dyrekcji wydaje się być uplecione to przedstawienie. Poszczególne wypowiedzi bohaterów nie są rzeczywistymi, intymnymi historiami aktora-postaci, lecz zlepkiem tych rozmów przeprowadzonych przez Annę Smolar i Michała Buszewicza na terenie teatru. Tak przynajmniej się wydaje. I wydaje się, że dzięki temu udało się zachować dystans postaci wobec opowiadanych historii. Nie ma tutaj popadania w melodramat, wylewania krokodylich łez czy filozofowania nad ciężką dolą aktora. Reżyserka i dramatopisarz zadbali o to by pokryć spektakl grubą warstwą ironii wobec bohatera – człowieka-aktora. Mamy trochę refleksji, a trochę „padabasków” i scenek z Tedjego Mleczarza w stylu Szymona Szurmieja. Tak było, tak jest, a jak będzie nie wiadomo; na razie rozmawiamy.
Bardzo polecam.

Teatr Żydowski w Warszawie, Aktorzy żydowscy, reżyseria: Anna Smolar, scenariusz i dramaturgia: Michał Buszewicz, scenograia i kostiumy: Anna Met, muzyka na żywo: Dominika Korzeniecka


wtorek, 5 stycznia 2016

1. Dziady w reżyserii Eimutasa Nekrošiusa w Teatrze Narodowym w Warszawie – jestem wielbicielką tego litewskiego reżysera od kiedy po raz pierwszy obejrzałam Trzy siostry Czechowa w jego reżyserii. G E N I U S Z. Jego realizacji nie da się pomylić z realizacjami nikogo innego.  Zamierzam niebawem wrzucić na bloga skróconą recenzję sztuki Trzy siostry, żebyście mogli zrozumieć, o czym mówię. Nie mogę się doczekać tych Dziadów od kiedy kilka miesięcy temu usłyszałam, że będzie pracował w Narodowym.
Trochę żałuję, że w roli Konrada obsadzony został Małecki – podobno były inne, ciekawsze pomysły (Małecki jednak, przy całej mojej ogromnej sympatii dla niego, taki młody i świeży już nie jest).


… po takiej jedynce długo, długo nic…. i….

2. Juliusz Cezar w reżyserii Barbary Wysockiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie – sam tytułowy bohater jest mi bliski z powodów oczywistych (filologia klasyczna zobowiązuje! ), Barbarę Wysocką cenię jako aktorkę,a opera którą wyreżyserowała w Monachium była dużym sukcesem (Łucja z Lamermooru).

3. Pan Tadeusz w reżyserii Piotra Cieplaka w Teatrze Narodowym w Warszawie – po Nekrosciusie Mickiewicz w kolejnej odsłonie, bardzo ciekawa jestem jak to razem zagra, jak bardzo będzie się różnić, czy będzie pewnego rodzaju dyptykiem…

A Wy, na co czekacie najbardziej? 

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Muszę przyznać, że do tej pory NIGDY nie miałam żadnych postanowień noworocznych. Po pierwsze dlatego, że nie lubię planować – wolę szybkie decyzje i niespodziewane zwroty akcji. Po drugie jestem potwornym leniem, a po trzecie koniec roku nigdy nie był dla mnie jakimś szczególnie ważnym, przełomowym momentem. 


Od kiedy skończyło się beztroskie życie studenta i czas płynie bezczelnie szybko (wiecie: święta, święta i po świętach…o, zaraz Wielkanoc… o, już wakacje – jak się okazało babcia zawsze ma rację) i jest go coraz mniej, a temperatury spadają niemiłosiernie szybko, to jedynym sposobem na odegnanie zimna i dostrzeżenia światełka w tunelu jest zaplanowanie wakacji. Takich trochę wcześniejszych, bo ile można czekać?

Zatem MAJ 2016 i ja = PORTUGALIA

2 tygodnie słodkiego lenistwa (muszę się dowiedzieć jaki jest portugalski odpowiednik dolce far niente), podróży po winnicach, objadania się owocami morza i oczywiście tropienia śladów starożytnych Rzymian. Będę w Lizbonie, będę w Sintrze, będę w Porto. Jestem na etapie poszukiwania wszystkich MUST SEE, urokliwych, nadmorskich knajpek i winiarni. Jeśli macie dla mnie jakieś złote rady i miejscówki godne polecenia, będę wdzięczna za wszystkie podpowiedzi!

O postępach w planowaniu będę Was informować na bieżąco! Trzymajcie kciuki za pierwsze w życiu listy w notesie i zaznaczanie markerem na mapie!

Ola



niedziela, 3 stycznia 2016

Kochani!

Już zupełnie niedługo w księgarniach ukaże się moja książka. No, książeczka - w końcu to kilka esejów. Ale zupełnie moja i to na dodatek o teatrze! Możecie posłuchać kilku moich nieskładnych słów na jej temat, ale ostrzegam - byłam trochę zestresowana. Jest zawsze nadzieja, że trochę Was rozśmieszę.



Mam nadzieję, że widzimy się w księgarniach!

Ola