środa, 16 grudnia 2015

Thermidor, czyli o wierceniu się w fotelu

Brak komentarzy:
 
Dramat Stanisławy Przybyszewskiej Thermidor jest urwany w pół słowa; nigdy nie został dokończony. Akcja sztuki rozgrywa się po Wielkiej Rewolucji Francuskiej, w momencie szczytowym krwawych rządów jakobinów: Paryż płynie krwią, wszechobecny terror panoszy się na całego, każdy może być oskarżony i każdy może stracić głowę pod gilotyną. Robespierre zaczyna zmieniać się w szalonego tyrana, a jego najbliżsi współpracownicy zawiązują przeciw niemu spisek… Sztuka urywa się właśnie w tym miejscu, ale przecież wszyscy wiemy jak ta historia się skończyła. Bardzo byłam ciekawa jak zakończenie zostanie rozwiązane przez Edwarda Wojtaszka.


Okazało się, że jest ono najbardziej oczywiste i dosłowne: tekst sztuki się urywa i spektakl też się urywa. Po ostatnim zdaniu dialogu pomiędzy Robespierrem i Saint Justem na scenę opada białe płótno na którym wyświetlane są obrazy spływającej krwi; napływa jej więcej i więcej. Właściwie to całkiem mocny zabieg. Problem polega na tym, że trudno było poczuć jego siłę… otóż cała inscenizacja  była do bólu nudna. Była – jak to nazywa bardzo zgrabnie moja koleżanka – ramotą.

Widzów wita narrator, który wprowadza ciepłym głosem w realia historyczne sztuki. Światła gasną, na deski wchodzą aktorzy i scena kameralna Teatru Polskiego staje się miejscem spotkania spiskowców. Z sufitu zwisają haki – niczym w jakiejś jatce (bardzo dobry pomysł scenograficzny Weroniki Karwowskiej), nad sceną wisi też lampa-słońce, która najpierw świeci na żółto a potem, (kiedy decyzja o zabiciu Robespierre’a zostaje podjęta) na czerwono. Wszyscy aktorzy występują w kostiumach z epoki, w perukach z epoki i grają w stylu „z epoki”. Emocje wyrażane są do bólu dosłownie: gniew symbolizują uderzenia w stół i dobitne krzyki, przerażenie uzyskane zostaje przez straszne grymasy, podsłuchiwanie zaś odgrywane modelowym nadstawianiem uszu.

Sztuka Przybyszewskiej obnaża mechanizmy działań politycznych, pokazuje najciemniejszą stronę pożądania władzy: skarlałych ze strachu ludzi i owładniętego obłędem tyrana. Ten tekst mógłby wybrzmieć bardzo współcześnie, mógłby być bardzo ważnym głosem w dyskusji politycznej, opowiadać o kondycji współczesnego człowieka władzy, nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Tymczasem na scenie Polskiego jest historią wyciągniętą z lamusa. Nie dotyka nas w ogóle: ot, bajka o tym co milion lat temu działo się hen daleko, we Francji. Emocje na scenie nie dotykają widzów bardziej niż wenezuelska telenowela. Może nawet mniej. W końcu telenowele – jak mawiała moja babcia, zapytana dlaczego je ogląda – są takie życiowe.

Siedziałam na balkonie. Przez te dwie godziny nudy na przemian lekko przysypiałam, wierciłam się i obserwowałam publiczność. Czy tylko ja jestem taka znudzona? Moją uwagę zwróciła grupka widzów w średnim wieku. Kobiety wierciły się w fotelach równie intensywnie jak ja – acha, brawa będą krótkie, wszyscy są zawiedzeni – myślałam. Tymczasem w kolejce do szatni podsłuchałam jak owa wiercąca się pani mówiła do kolegi: Ty to masz nosa! Znakomita sztuka, ach te kostiumy… Czyli tylko fotel był niewygodny. No bo kto się przyzna – poza krytykiem – że nudził się w teatrze? Jeszcze w teatrze z nazwy najlepszym, Teatrze Polskim?

Teatr Polski w Warszawie, Thermidor, Autor - Stanisława Przybyszewska, opracowanie tekstu - Janusz Majcherek, opracowanie tekstu - Edward Wojtaszek, reżyseria - Edward Wojtaszek, scenografia - Weronika Karwowska, muzyka - Tomasz Bajerski, światło - Mirosław Poznański

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz